Mowa dharmy
Tomek Jeżowski
Książę Nada odcinając swoje mięso i zwracając je swojemu ojcu oraz krusząc swoje kości, by odpłacić swojej matce, urzeczywistnił swoje pierwotne ciało. Następnie wyjaśnił Dharmę swoim rodzicom z boską mocą.
Jak mogę się odwdzięczyć moim Rodzicom? Jak mogę spłacić dług wdzięczności wobec Nauczyciela?
Przyznam się, że nie jestem zbyt dobrze przygotowany do tej mowy. W takim sensie, że mam w sobie bardzo, bardzo dużo emocji, choć równocześnie czuję, że to, co chcę powiedzieć i czym chcę się podzielić nie wymaga wielkich przygotowań. Oczywiście chcę nawiązać do tych słów które powiedziałem rano, a z którymi jestem od wczoraj w ciągłym procesie. Co w tym momencie sessin, w kontekście odejścia Rosi Małgosi jest dla mnie ważne? Z czym jestem? Wczoraj zobaczyłem, że istotą, jądrem tego, co jest naprawdę dla mnie ważne jest wdzięczność. Wdzięczność dla Roshi Małgosi. Ale zobaczyłem też, że sama wdzięczność nie wystarcza, że z tej wdzięczności coś wynika. I na tym od wczoraj się zastanawiam i na tym tak mocno procesuję.
Spotkałem Roshi Małgosię na swoim pierwszym sessin. To było jeszcze we Młynie w Przesiece, w 1989 roku. Powiem szczerze- wiem, że ją spotkałem, choć zupełnie jej nie pamiętam. Tak byłem zajęty sobą. Byłem bardzo młodym, bardzo przerażonym życiem i tak zajętym sobą chłopakiem, że wielu rzeczy nie dostrzegałem. Między innymi nie dostrzegłem wtedy jej.
Roshi Małgosia zaczęła się pojawiać w mojej świadomości dość systematycznie. Zastanawiam się teraz jaki to był proces. Myślę, że było to zbieżne z osadzaniem się w sobie oraz z biegiem procesu wychodzenia poza tą przerażoną i bardzo obronną postawę w jakiej tkwiłem. To był wieloletni, bardzo powolny proces zbliżania się. Jestem bardzo upartym człowiekiem i uczniem wyjątkowo odpornym na nauki. Proces polegał na tym, ze miałem przed sobą nieprawdopodobnie, nadludzko wręcz cierpliwą osobę która czekała na mnie. A ja przy jej pomocy powoli rozbierałem cegły tego muru który mnie otaczał i którym oddzielałem się od świata. I wierzcie mi, to był proces wieloletni. Nie przychodziło mi to łatwo, bo był to nierzadko bardzo trudny i bolesny proces, a to z tego powodu, że cegły z których się zbudowałem były bardzo mocno ze sobą związane. Rozbieranie tego muru musiało być bolesne. Było wiele przełomowych wydarzeń w tym procesie, aż przyszedł moment, kiedy mogłem stanąć bardzo uczciwie przed Roshi Małgosią. Jak się okazało, moja praktyka stała się dochodzeniem do uczciwości i szczerości wobec siebie samego. I kiedy ten mur został jako tako, choć być może nie do końca rozebrany proces zamienił się... hmmm... Siedziałem teraz, szukałem właściwego wyrażenia i jakoś zabrakło mi słów na określenie tego, co się potem wydarzyło... W każdym razie mam przed oczami taki obraz nawiązujący do mojego bardzo ukochanego koanu o płatkach śniegu. Przyszedł taki moment, kiedy moja relacja z nią zamieniła się w rodzaj tańca płatków śniegu na wietrze. Płatki śniegu są bardzo blisko, choć równocześnie naturą płatków jest ich niezwykła delikatność. I ta relacja zamieniła się w coś absolutnie najsubtelniejszego co mi się przytrafiło w życiu. W taki właśnie taniec. Coraz bliżej, coraz bliżej rozpoznając swoją własną subtelność, delikatność do takiego stopnia, że to zbliżenie mogło rzeczywiście nastąpić, a te płatki śniegu mogły się przeniknąć.
Opowiadam o tym, bo chcę opisać co ja jej zawdzięczam. Zastanawiałem się też, co zyskałem w relacji z Rosi Małgosią. Bo mam poczucie absolutnego obdarowania, ubogacenia przez nią. Ale zastanawiałem się co konkretnie zyskałem i w gruncie rzeczy nie znalazłem niczego bardzo specjalnego. Szukałem czegoś konkretnego i niczego takiego nie znalazłem. Ale to jest właśnie ta najważniejsza rzecz w tej relacji, bo w końcu tak naprawdę to ja straciłem. Straciłem wiele z moich murów obronnych, wiele wyobrażeń na swój własny temat, straciłem legendę, mit który o sobie tworzyłem (i który tworzę oczywiście cały czas). Wiele z tych mitów, legend i autokreacji odpadło. Czyli w gruncie rzeczy straciłem bardzo wiele! Wiele cennych spraw którymi ego tak chętnie się syci i którymi nieustannie się potwierdza. I tak było- w gruncie rzeczy straciłem całe potwierdzenie mnie samego. Całą strukturę z której tak jest mi budować siebie. I rzecz w tym, że nie dostałem niczego w zamian. Nie dostałem żadnego wypełnienia tej przestrzeni która się pojawiła w momencie gdy coś odpadło. I to jest dla mnie najcenniejsze. To, że nie dostałem tego „w zamian”, jakiegoś ersatzu, jakiegoś nowego wypełnienia mnie samego. Bo jednym z podstawowych złudzeń które powoli tracę jest złudzenie bardzo sztywnej odrębności, oddzielenia. Złudzenie, że jestem jakimś osobnym bytem któremu się wydaje, że gdzieś tam w środku siebie jest niezależny. Czyli w gruncie rzeczy wiele straciłem, bo straciłem przede wszystkim siebie. Ale kiedy się teraz temu przyglądam to strata jest pewnego rodzaju zyskiem. Tracę poczucie odrębności, ale zyskuję w tym momencie wolność. Wolność od siebie samego. Od tego nieustannego zakleszczenia się w sobie, w całkowicie personalnym i cierpiącym ego. I za to mam niewyrażalną wręcz wdzięczność dla Roshi. Za to odzyskanie siebie.
W pewnym sensie Roshi Małgosia stała się dla mnie rodzicem, dlatego dziś rano spytałem jak możemy, jak ja mogę odpłacić swoim rodzicom. Co możemy zrobić?
Mamy rodziców którzy urodzili nas do świata, ale mamy też rodziców takich jak Roshi Małgosia którzy rodzą nas do życia. Ja mam poczucie urodzenia przez Roshi Małgosię. Do pełni życia, do życia akceptującego i przyjmującego życie jakim jest. Z wszelkimi radościami, bolączkami, trudnościami, borykaniem się. Do życia zaakceptowanego jakim ono jest.
Dlatego przywołałem dziś koan:
Książę Nada odcinając swoje mięso i zwracając je swojemu ojcu, oraz krusząc swoje kości by odpłacić swojej matce urzeczywistnił swoje pierwotne ciało. Następnie objaśnił Dharmę swoim rodzicom z boską mocą.
Książę Nada zrobił to z wdzięczności. Nada to legendarna, mityczna postać. W poprzednim wcieleniu był wielkim joginem który w następnym życiu mógł wybrać swoich rodziców. I wybrał parę królewską. Tak chce legenda. Z wdzięczności za obdarowanie życiem zrobił to, co zrobił. Odciął swoje mięso, pokruszył kości i ofiarował swoje ciało. Co on w rzeczywistości zrobił?
Ja mam w tym koanie bardzo głębokie poczucie ofiarowania siebie samego Roshi Małgosi. Oddanie siebie w tak wielkim, tak głębokim zaufaniu, że to całkowite oddanie stało się możliwe. Ono się działo praktycznie przy każdej rozmowie, przy każdym doksan, przy każdym koanie. To było nieustanne oddawanie się. Po prostu bezgraniczne oddawanie się... To oddawanie jej swojego życia było tak naprawdę odzyskaniem swojego życia.
Co ja mogę zrobić po doświadczeniu bezgraniczności?
Nie chcę tutaj filozofować. Nie w tym rzecz. Mogę tylko żyć, dzielić się sobą tak, jak się dzieliłem się sobą z nią i wobec niej. Po prostu dalej dzielić się swoją radością, smutkiem, tym kim teraz jestem. Z wdzięcznością dla niej, ale też z wdzięcznością dla wszystkich, bo w każdym z nas jest ta bezgraniczność i każdy z nas jest pełny i prawdziwy takim, jakim jest. I dostrzeżenie tego zawdzięczam jej.
I urzeczywistnił swoje pierwotne ciało.
Właśnie w taki sposób.
Mam takie bardzo naturalne i oczywiste poczucie funkcji w swoim życiu. Tą funkcją jest po prostu służenie. Bez nadawania temu jakiejś specjalnej wartości bądź celowości. Nie w tym rzecz, że mam intencję służenia. To po prostu zwykłe działanie które zamienia się w służbę. Cokolwiek to znaczy. To bycie w kontakcie i wynikające z niego zwykłe działanie. Dzwonienie w dzwon kiedy trzeba to zrobić. Włożenie raksu gdy na to pora. Nie ma w tym żadnej tajemnicy.
I w tym właśnie jest wielka tajemnica.
(Andrzej Sensei) - Ja usłyszałem wyznanie wielkiej miłości. A wielka miłość to wielkie wyzwolenie. To jest wielkie oświecenie i to jest wielka transcendencja. Uwalniamy się od własnego ego, przestajemy być osobno. Właśnie to usłyszałem i bardzo mnie to poruszyło. Powiedziałeś to w sposób bardzo personalny. I za to ci dziękuję. A cały ten pierwszy proces który opisałeś, to w jaki sposób się uczyłeś od Małgosi- nie poprzez to, że ona coś dodawała tylko że coś odbierała zostało już dosyć dawno temu precyzyjnie opisane przez Arystotelesa który powiedział, że rzeźbiarz niczego nie dodaje do bryły marmuru tylko odłupuje to, co jest zbędne. I w rezultacie wyłania się to, co jest w niej, w tej bryle. Tylko trzeba to dojrzeć, dojść do tego. Odłupać to, co jest zbędne. I w ten sposób rzeźbiarz dochodzi do tego, co jest Naturą Buddy.
_________________________________________________
Mowa Dharmy
Hania Janicka
"Obyśmy zawsze mieli odwagę kochać bardziej" – św. Teresa z Avila
(Fot. sessin, Kazimierz Dolny 2012)
Dzień dobry wszystkim.
Chciałabym się podzielić moim intymnym doświadczeniem w praktyce. Zaznaczam, że jestem w którymś dniu doświadczania tego, co się wydarzyło. Dostrzegania tego, co się wydarzyło i procesu, który nastąpił.
Sesshin jest poświęcone Roshi Małgosi, ale nawet gdyby tak nie było, to i tak by jej dotyczyło.
Chcę powiedzieć, że Roshi odeszła, a była to najbliższa mi na świecie osoba. Nie licząc relacji z własnym synem, nigdy wcześniej nie miałam tak bliskiej, intymnej relacji z żadnym innym człowiekiem. Ten człowiek fizycznie odszedł. Roshi umarła. Relacja pozostała żywa. Natomiast chcę powiedzieć, jak ona się zaczęła. Niektórzy to wiedzą, ale innym chcę powiedzieć, że poznałam Roshi będąc młodą matką. Przez przypadek, pojechałam w góry i tam odbywało się sesshin. Wtedy jeszcze Małgosia Hoshi dawała interview. Poszłam do niej na to interview i zostałam przez nią przyjęta absolutnie z otwartym sercem. Przyjęła mnie z wielką szczodrością, jakbyśmy się znały całe życie. Wyjechałam z Przesieki, z młyna, z tego sesshin i nie miałam z nią więcej kontaktu. Zaczęłam czytać książki buddyjskie, literaturę zen. Zaczęłam praktykować sama. Siedziałam każdego dnia na poduszce. Po pięciu latach stwierdziłam, że muszę odnaleźć tego człowieka. Wiedziałam, że chcę praktykować. Sama nie byłam już w stanie niczego więcej zrobić. Potrzebowałam nauczyciela.
Znalazłam tę sangę, która zmieniła w tym czasie miejsce praktyki. Teraz to była Sosnówka Górna. Wchodzę do tego wielkiego domu i po schodach schodzi Małgosia. Kolejny już raz przyjmuje mnie z otwartymi ramionami, jakbyśmy się znały całe życie, jakbyśmy się tydzień temu widziały i mówi – Jak dobrze, że już jesteś. I mnie ściska i przytula. I to jest dla mnie przekaz miłości. Nogi się pode mną ugięły i już wiedziałam, że jakby uwiodła mnie od razu tym przekazem, wzięła mnie. Ona mnie po prostu tak bardzo przyjęła.
W kolejnych latach, gdy praktykowałam, byłam nią zachwycona pod każdym względem. Odbierałam ją jako kobietę, jako człowieka, jako osobę naprawdę piękną. W pewnym momencie aż tak, do tego stopnia byłam oddana temu, że na jednym z daisanów powiedziałam: Małgosiu, tak bardzo Cię kocham, żebym po prostu życie za Ciebie oddała. Czułam się bardzo wyróżniona. To był mój nauczyciel! Chciałam zostać z nią.
Proponowała mi innych nauczycieli takich jak: Genpo Roshi, Genno Roshi, Tenkei Roshi, a może ktoś zupełnie inny. Może się zastanowię? A ja: Zostaję tutaj, chcę z Tobą praktykować. Proszę cię, zostań moim nauczycielem.
Była początkująca. Nie miała jakiegoś wielkiego doświadczenia w byciu nauczycielem. Nie potrafiła, jak inni nauczyciele, którzy sypią jak rękawa, zenanegdotami, historiami o urzeczywistnieniu, potrafią o tym klarownie mówić. Natomiast ona jako pierwsza, uczyła mnie i pokazała mi Miłość. Dawała mi miłość w sposób naturalny. To był fenomen. Czułam, że jestem jej bardzo oddana i czułam, jak jestem wyróżniona. I czułam też, jaki to jest ewenement spotkać na swojej drodze kogoś takiego. Spotkać na swojej drodze takiego nauczyciela. Wiedziałam, że to jest właśnie Ona.
Czułam się tak wyróżniona.
Wcześnie zaczęłam być Jishią Roshi. Dlatego też, w momencie, w którym Roshi zaczęła innych obdarzać miłością, poczułam się źle. Roshi zaczęła też i innych obdarzać miłością. Chciała aby i inni pełnili tę funkcję. Nie zawsze czułam się z tym dobrze. Niekiedy nie miałam nic przeciwko, innym razem się z tym męczyłam i czułam się odrzucona. Niektórzy byli ok jako Jishia, inni wg mnie- nie. Rozpoznawałam to wybiórczo. Takie moje konceptualne spojrzenie; ten jest dobry, a ten już nie jest dobry. Ego miało wizję i lękało się.
To, co chcę powiedzieć, nie jest za bardzo przyjemne. Chcę powiedzieć o mocnej nauczce , którą dostałam i o wieloletnim uczepieniu się swych koncepcji, o ślepocie i ignorancji, o tym, jak wybiórczo postrzegałam całą tę sytuację. Słyszałam i widziałam to, co chciałam słyszeć i widzieć; nie słyszałam i nie widziałam tego, czego nie chciałam.
Miałam koncepcję, jak powinien wyglądać nauczyciel, jak powinna wyglądać relacja, czyli tak naprawdę co powinien, a czego nie powinien.
Mowa jest o aroganckim uczniu, którym jestem, uczepionym i zawieszonym na swoim nabuchanym ego, które WIE, tworzy wizję, jak powinno być i jak powinna wyglądać relacja: nauczyciel – uczeń. Generalnie jak powinien wyglądać nauczyciel. Jak powinien się zachowywać, z kim powinien pracować, a z kim nie, a że mnie powinien kochać, a innych nie aż tak bardzo. Niekończący się dyskurs ego.
W momencie, w którym Roshi zaczęła mieć innych swoich ulubieńców, bo ja się czułam ulubieńcem, takim wybrańcem – to moje ego zaczęło cierpieć.
Co mi to pokazało? Jest to sytuacja, w której spotykam prawdziwą miłość na swojej drodze. Jeśli wszystko jest okej, jeśli jest wg mojej koncepcji, to jestem otwarta i przyjmuję. Jednakże jeśli nie idzie nic w parze z moją wizją – zaczynam się buntować, zamykać i odsuwać.
Nadszedł moment, w którym się zamknęłam, odsunęłam ponieważ to nie było adekwatne do mojej koncepcji, to nie współgrało z moją wizją. Odcięłam się! Odeszłam! Zapadłam się w tym uczepieniu.
Praktykowałam sumiennie dalej jeżdżąc na seshiny. Podskórnie czułam, że ta praktyka jest dla mnie bardzo, bardzo ważna. Nie odeszłam od niej. Przecież równocześnie wydarzały się też bardzo cenne, inne doświadczenia. Natomiast tamto było tak silne, że moje serce się zamknęło.
Odsunęłam się od Roshi, będąc przekonana, że Roshi mnie odsunęła. Po pierwsze, żyłam w przekonaniu, że zostałam odrzucona. Po drugie, że trawię ości nauczyciela, w myśl usłyszanego niegdyś zdania: Nauczyciela trzeba zjeść jak rybę, połknąć rybę z ośćmi i ości wypluć. Uczepiona tego, że nauczyciel ma te ości i ja je jeszcze trawię i trawię, i trawię.
Po trzecie, zaczepiłam się na koanie o Mistrzu, który jest we mnie, w związku z czym sama sobie świetnie ze wszystkim poradzę. Przecież ja wiem, mistrz wie najlepiej. Tak bardzo mi różne rzeczy doskwierały, że postanowiłam się odsunąć. Nie chciałam mieć z tym do czynienia. Nie podobało mi się wiele spraw. Nie akceptowałam.Tak bardzo było mi z tym źle, że myślałam, że przestanę przyjeżdżać. Nie chodziło o zaprzestaniu praktyki zen, ale że już więcej tu nie przyjadę. Niech sami sobie radzą. A mój wewnętrzny mistrz jeszcze to potwierdził. Od czasu do czasu przychodziło do mnie, że coś tu jest nie tak, że coś nie gra lecz nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Dlatego też spytałam się Roshi Berniego, jaka była jego relacja z nauczycielem. I on to pięknie powiedział, że on nie zawsze się dobrze i bezpiecznie czuł w tej relacji ale nie powiedział tego nigdy swemu nauczycielowi i że szkoda, że tego nie zrobił. Nie chodzi o atak, czy oskarżanie ale o podzielenie się swoimi odczuciami i wątpliwościami.
Nie potrafiłam tego zrobić. Zabrakło mi zaufania. Bałam się.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to ja jestem odcięta i uczepiona i utknięta w swoim konceptualnym umyśle. Nie umiałam tego powiązać z lękiem mojego ego, które jest przerażone, że może stracić. To powodowało moje odsunięcie i zamknięcie. Lęk, ten okrutny lęk. Lęk przed odrzuceniem, lęk, że jestem gorsza, mniej kochana, że ona już mnie nie kocha tak bardzo; taka chciwość na wyłączność, taki głodny duch. A gdybym tak potrafiła wcześniej pójść do tego nauczyciela, i powiedzieć uczciwie jak się czuję z tym, że miała być cisza, a Ty pierwsza się śmiejesz....
Oto moje zamknięcie serca na relację z Roshi.Chociaż tak naprawdę nigdy od niej nie odeszłam. Nigdy! Ale zamknięcie się w swoim ego i w swojej arogancji i ignorancji spowodowało, że kompletnie nie umiałam się w tym poruszać. To było odcięciem się od źródła i brakiem zaufania.
Gdybym była w tej miłości, w tej relacji stuprocentowo, na poziomie serca i zaufania, powiedziałabym: Roshi, tak bardzo mi jest źle, tak bardzo sobie nie radzę z tym. Coś przebąkiwałam, ale lęk przed odrzuceniem, lęk przed tym, że mogę borykać się w ogóle z takim problemem, powodował, że nie umiałam tego klarownie przekazać. No bo jak można mieć taki problem po tylu latach praktyki? Myślałam, że sobie poradzę z tym, że jakoś to przejdzie, że jakoś to przerobię, że to musi tak być gdyż wszystko w Dharmakai jest doskonałe, że wszystko, najmniejsza cząsteczka i przejaw mają swój czas i miejsce.
Znowu się uczepiłam.
Ta sytuacja trwała od 2007 roku. Było doświadczanie. Przez siedem lat byłam w lęku. Kiedy miałam już gotowość by iść z tym do Roshi, ona już chorowała. Nie był to czas (wg mnie) na chodzenie ze swoimi problemami.
Dostałam w życiu szansę, którą spotkałam w drodze, i lęk spowodował, że ją straciłam. Mówię to aby przestrzec nas wszystkich przed odkładaniem pewnych spraw na później. Żebyśmy nie zamiatali pod dywan spraw naprawdę kluczowych myśląc, że jakoś to będzie. Żebyśmy umieli spojrzeć z jakiej pozycji, z jakiego poziomu działamy gdyż może to być podszyte lękiem wytworzonym na poziomie zachłannego ego. Żebym tak umiała i działała z otwartego serca, z całym zaufaniem. I obojętne czy to dotyczy nauczyciela, czy partnera, koleżanki czy znajomego. Opowiedzenie tego Roshi nie jest już możliwe. Bolesne jest, że musiał odejść człowiek, żebym mogła to zobaczyć, że musiał odejść nauczyciel, żebym mogła zobaczyć swoje utknięcie, ale też lekcja jest drogocenna. Lekcja o otwartym sercu.
Jak teraz na to patrzę, to ona uczyła mnie miłości, pokazała miłość, pokazała, jak się daje miłość, potrafiła ją dawać mnie i potrafiła ją dawać każdemu z nas. I uczniowie, którzy przyjęli u niej wskazania, wszystko jedno czy długo ją znają, czy krótko, poczuli wyjątkowość tego daru. Nie ma to żadnego znaczenia, czy praktykował ktoś z nią dwadzieścia lat, czy rok. Potrafiła obdarzyć wiele istot tą unikalną i absolutną miłością i szczerością. Była szczodra.
Imię Dharmy, które dostałam od Roshi to: Klejnot Doskonałej Miłości. Dedykacja, którą mi napisała w swej książce: Haniu obyś miała odwagę zawsze kochać bardziej.
Pytania
Mariola : To odważne i wzruszające, co powiedziałaś, ale było też wiele osób, które odeszły, które może miały podobne przeżycia i wątpliwości w tej relacji i ich już tu nie ma. No a ty jesteś. Więc co sprawiło, że zostałaś? Przypominam sobie też taki dokusan, na którym Roshi powiedziała, że musi być taki moment w relacji ucznia z nauczycielem, kiedy uczeń zaczyna wątpić. Że to jest bardzo ważny moment. No niektórzy odeszli i ich nie ma. A ty zostałaś.
Hania: Roshi nie ma fizycznie, ale ja ją rozpoznaję w nas i w życiu. Coś takiego jest w moim sercu, jakaś we mnie taka determinacja, że tutaj jestem. Jak już powiedziałam, nigdy nie opuściłam Roshi. Chociaż wkurzała mnie niekiedy. Byłam w sytuacjach, które mnie doprowadzały do zwątpienia. Nie było tego za dużo, ale były takie sytuacje, że ja po prostu odpadałam. Ale to było wyłącznie wskutek mojej koncepcji, jak to miałoby wyglądać, jaką wizję miałam. A przecież gdzie jest ta otwartość, gdzie jest to serce? Jeśli jest otwarte serce, to to nie idzie z pozycji oceny. To nie idzie z pozycji oczekiwań i lubię – nie lubię. Tak to teraz czuję.
Andrzej W.: Ja sobie tak pomyślałem, że jeśli się ociepli te miejsca, na poziomie których człowiek jest zagłodzony, to jedni z tej miłości, gdy dostali to ocieplenie, poszli dalej w świat, a inni dzięki tej miłości pozostali. Ja tak to widzę.
Hania: Nigdy nie miałam potrzeby szukania innego nauczyciela. Wiedziałam głęboko w sercu, że Małgosia jest tą, z którą chcę przejść tę drogę. Niekiedy pytałam Roshi: Powiedz mi proszę czy gdzieś utknęłam. Nie chciała mi powiedzieć. Niekiedy, gdy na jakiś poziomach przechodziłam swoje ograniczenia i się odblokowywałam, to wzdychała: No w końcu! Myślałam, że już tak z tym zostaniesz.
Roshi nie mówiła mi bezpośrednio. Nie punktowała. Dawała przestrzeń, w której musiałam sama to zrobić. Niestety, jak widać, pogubiłam się i nie umiałam zobaczyć swego utknięcia. Nie akceptowałam u siebie nielubianej sytuacji.
Nie dawałam sobie akceptacji, że mam w sobie takie odczucia. Więc radziłam sobie z tym, jak mogłam. A zostałam, bo ta praktyka była w moim sercu. I ta praktyka, i ta droga. Nawet jak mówiłam: odejdę, drugi głos we mnie mówił: nie odejdę! Nigdzie nie pójdę.
Ania N: Bo to była ta czysta miłość. A czy Roshi odczuwała i widziała twoje odsunięcie?
Hania: Tak, myślę, że tak.
Ania: Czy odczuwałaś to jakoś?
Hania: Wiesz, to są tak intymne relacje. Ona jest Roshi, ona bardziej widziała, ona już to przeszła. Ona po prostu cierpliwie, z miłością czekała, aż ja z tej „klatki” wyjdę.
Ania N: Zostawiła ci czas?
Hania: Tak, tak. Ona dawała przestrzeń. Ja też czuję, że to jest bardzo cenne, żeby samemu przejść swoje ograniczenia. Ale mam też opinię, że czasem warto uderzyć i tak zburzyć ten domek-wizję, koncepcję, które sobie zbudowaliśmy. A Roshi dawała przestrzeń i autonomiczność w tym wszystkim. Z jednej strony, czułam, że to jest ok ale z drugiej strony, utknęłam na długo. Utknęłam w idei: jeśli sama tego nie zrobię, to nikt mi nie pomoże.
W czasie mojego zaczepienia o koncepcję, w takim utknięciu, miałam poczucie, że muszę sama. Sama. Sama. A ona patrzyła na to moje utknięcie. Tak, ona to widziała.
Myślę sobie, że to nie jest tylko mój przypadek. My sobie myślimy, że będziemy żyli pięćset lat, tysiąc pięćset, że tak się rozciągniemy w czasie i zdążymy. Ja przecież na każdym sesshin bardzo ciężko, z determinacją pracowałam, ufałam, że daję z siebie wszystko. Więc, zobaczcie sami, jak to ego jest silne i jak ono potrafi zamotać, jak potrafi całą sytuację zacienić, że ilość lat praktyki, nie gwarantuje, mnie przynajmniej, zobaczenia klarownie swych uwarunkowań. Człowiek brnie w swojej arogancji bo uważa, że wie, że robi maksymalnie wszystko. I zostaje z totalnie zamkniętym sercem, niezdolny do zaufania, żeby poprosić np. o pomoc.
Agnieszka Poliszuk: Ale to zobaczyłaś, wielu z nas tego nie widzi. To sukces. Sama wiem, w jakim ja stanie ślepoty siebie często utrzymuję. Tylko tego nie widzę. Że to widzisz, to jest wspaniale.
Asia Jakubowicz: Ja myślę, że wspaniałe jest to, że możesz nam to powiedzieć.
Hania: Ale bardzo bym chciała to Roshi powiedzieć. (łzy)
Jacek Sz.: Myślisz, że ona nie wiedziała o tym?
Ania N.: Ona to rozumiała.
Hania: Myślę, że mnie bardzo kochała i czekała, aż przez to przejdę. Dzielę się z Wami czymś bolesnym. W drugim dniu tego seshin, mieliśmy (Ewa, Tomek, Asia, Paweł i ja) rozmowę z Andrzejem Senseiem na temat jak się czujemy. Do ostatnich chwil przed odejściem Roshi, nie dopuszczałam do siebie tego, że Ona może umrzeć. Wierzyłam w cud, też z pozycji ego, że ona będzie żyła. Po śmierci, co chwilę wspominaliśmy Ją. To było i jest dla mnie trudne. I nagle zobaczyłam, że nie chcę rozmawiać. Nie chcę znowu wspominać. Ciągłe rozdrażnianie tej rany odczuwałam jak nóż wkładany do serca i przekręcany. I nagle zobaczyłam, jak bardzo uciekam. I nagle zobaczyłam, że nie ma Roshi, umarła, nie żyje. I już bym chciała, żeby ta rana się zabliźniła. I zobaczyłam, że bardzo od tego uciekam. I nie chcę tej sytuacji, i nie chcę się z nią konfrontować. Pojechałam na 2 tygodnie do Francji na sesshin, licząc, że sobie z tym poradzę. Dlatego nie chciałam, żebyśmy rozmawiali więcej, czy była cudowna, czy nie. Czułam jak mnie to wykańcza, wysysa. Po ostatnim pobycie w Wilanowie powiedziałam, że już chyba więcej nie przyjadę bo mnie to wykończy.
Jestem ciągle zszokowana iluzją, jaką tworzę. Jak bardzo idę w stronę oszukiwania samej siebie. Być może, żeby przeżyć?
Agnieszka Poliszuk: No pewnie, żeby się nie rozpaść.
Hania: Kiedyś rzeczywiście potrzebowałam bardzo wzmocnić swoje ego, aby poczuć, że mam prawo żyć jako człowiek. Potrzebowałam, się wzmocnić. Ale teraz praktykuję aby przekraczać swoje ograniczenia. A ciągle się łapię, że się zawieszam. Niebywałe jest jak moje ego walczy o siebie używając przeróżnych metod.
Robert Sz.: Walczyło, w czasie przeszłym. Może chronisz się?
Hania: Nie, Robert, to jest niekończąca się historia (śmiech na sali). Wiem, że do końca moich dni będę z tym się mocować. I od nowa i od nowa..O proszę, kolejna opinia. Nie wiem czy nie mówię tego z ego.
Paweł: Spotkaliście kogoś kto nie miał ego?
Hania: Ego potrafi być bardzo pomocne, np. w sytuacjach kiedy trzeba przeżyć.
Andrzej W: Ego uaktywnia mechanizmy aby dopchać się pierwszym do miski z jedzeniem (śmiech na sali)
Mariusz: Poczucie własnej wartości i ego to nie jest to samo. Poczucie własnej wartości to jest szacunek dla siebie, miłość własna, poczucie siły, wiara w siebie. Że jestem ważną istotą. To jest
dobre. Dobrze działa na człowieka. A ego jest destrukcyjne, bo mówi, że jestem ważniejszy od innych.
Jacek Szabrański: Kto tak powiedział? To jest twoja koncepcja. Ego jest cudownie twórcze i wspaniałe. Możesz zrobić wszystko. Jest totalnym narzędziem!
I tu odezwały się chórem różne ego :)
Dorota: A dla mnie ego nie jest ani dobre ani złe. Wiadomo, że krańcowe, mogą różnie działać, np. być w oddzieleniu.
Hania: Właśnie wam o tym opowiedziałam. To oddzielenie nie tylko na mnie działało, ono powodowało też cierpienie innych.
Tomek: Chciałem ci Haniu bardzo podziękować. Zobaczyłem przepiękne rzeczy, skarb. Pozwoliłaś mi zobaczyć i usłyszeć siebie. Zasłuchałem się w ciebie. Dałaś mi taką szansę. I nie chodzi o słowa. To było niezwykłe doświadczenie. Dziękuję.
Robert Sz: Ucieszyłem się bo wyciągnęłaś na światło dzienne pewien schemat. Jest mi ten schemat bardzo znajomy, aczkolwiek ja nie miałem takich intymnych relacji z Małgosią. Widzieliśmy się tyle razy. Razem praktykowaliśmy, a nasze związki karmiczne są różne. Ty mowiłaś o relacji z Małgosią, ale ten schemat dotyczy wszystkich związków, szczególnie takich bliskich.
Hania: Więc nie bójmy się kochać bardziej. To do mnie przemawia. Cóż może się stać jeśli będziemy kochać bardziej? Dziękuję.
« lista artykułów