- sessin w Kazimierzu
Mowa Dharmy
Joasia Jakubowicz
Różnorodność, otwartość, akceptacja, Wielkie Serce.
Czy pies ma naturę Buddhy?
Motywem przewodnim naszego sesshin jest obecność Roshi Małgosi. Staramy się dając nasze mowy Dharmy przywoływać te Jej aspekty, które są dla nas wyjątkowo ważne. Dla mnie tym co najbardziej mnie w Niej porusza jest różnorodność, otwartość, akceptacja, wielkie serce i miłość.
Andrzej prosił, żebyśmy też odszukali jakiś koan, który, oddałby czym to dla nas jest. Chciałam znaleźć taki koan, który objąłby to wszystko co teraz czuję. Przeglądałam różne koany i szukałam i szukałam, na nic nie mogłam trafić...Wydawało mi się to bardzo trudne. Za każdym razem jednak, gdy siadałam z tym tematem na poduszce, pojawiały się zwyczajne, proste koany, takie jak dąb w ogrodzie.
W końcu zdecydowałam się wybrać jeden z nich. Nie będę go tutaj omawiać, ale chciałabym, żeby był on obrazem do tego czym chcę się z wami podzielić.
Pewnego razu mnich zapytał Joshu: Czy pies ma naturę buddy? Joshu odpowiedział MU.
Różnorodność, otwartość, to jest to, co mnie uderzało przez cały czas obcowania z Roshi. Ciągle jest to dla mnie bardzo, bardzo mocne. Zobaczyłam to w pierwszej chwili mojego spotkania z Nią i bardzo mnie to zaskoczyło. Taka osoba, która jak sobie wyobrażałam jest bardzo zajęta, ma swoje sprawy, jest nauczycielem zen, robi różne ważne rzeczy, może poświęcić mi tyle uwagi o nic nie pytając, po prostu dając mi siebie i swój czas. Pochylić się nade mną, jakbym była dla Niej najważniejsza. Nie znałyśmy się wtedy, ja byłam w bardzo trudnej sytuacji, a Ona dała mi to czego najbardziej wówczas potrzebowałam. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie, było kluczowe.
Drugi aspekt, który zawsze był dla mnie ważny, to ta kobieca energia, która bez żadnych zahamowań, w naturalny sposób przejawiała się przez Roshi.
Gdy to wszystko do mnie dotarło, poczułam, że ja też tak chcę, że chcę taka żyć, chcę urzeczywistnić to w swoim życiu. Chcę tak patrzeć na ludzi, chcę tak z nimi rozmawiać i chcę emanować taką energią. No, ale jak to wszystko zrobić?
Wtedy zaczęłam medytować i obserwowałam Małgosię ze wszystkich stron, które były dla mnie dostępne. Starałam się z nią jak najwięcej obcować, żeby być blisko. Słuchałam jej mów, spotykałam się z nią na daisanach, doksanach. Szybko zdałam sobie sprawę, że to co mnie pociąga w tej praktyce najbardziej, to to żeby przerabiać wszystko co od niej dostaję, co się pojawia w trakcie siedzenia, co słyszę w trakcie mów Dharmy, na użyteczne narzędzia, których mogę używać w życiu codziennym. Jestem praktyczna i lubię mieć w kieszeniach takie sprzęty, których mogę użyć wtedy, kiedy są potrzebne. Poruszały mnie Jej mowy, to co czytałam było ważne, ale bezpośrednie uczenie się od Roshi tego wszystkiego było dla mnie najważniejsze, obserwowanie tego co robi w różnych prostych i skomplikowanych sytuacjach, patrzenie jak Jej otwarte serce umożliwia podejmowanie właściwych decyzji. Nie zawsze to było takie proste. Pamiętam, że taką niezwykle ważną i trudną dla mnie lekcją (i tu wracamy do koanu), był stosunek Małgosi do zwierząt (i nie tylko), pochylała się nad każdym psem i każdemu miała zawsze coś do powiedzenia, a ja na to patrzyłam z boku, wzdychałam i myślałam sobie - o co w ogóle chodzi? Każdy piesek, kotek i małe dziecko.... Wówczas było to dla mnie dziwne, było oczywiście akceptowalne, bo Ona to robiła, ale osobiście patrzyłam na to wtedy jak na stratę czasu, w ogóle tego nie rozumiałam. Po co? Przecież gdzieś idziemy i w dodatku nam się spieszy.
Jakiś czas to trwało, ale w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że jest w tym coś, co mnie bardzo interesuje, pociąga. Z czasem zobaczyłam, że to nie tylko chodzi o pieski, ale wszystkie czujące istoty - zwierzęta, rośliny, ale przede wszystkim człowieka. Pochylała się nad każdym z nas z taką samą miłością i otwartością i jednocześnie totalną fascynacją naszą różnorodnością. Roshi kochała to, że każdy z nas jest inny. Dla mnie Ona jest otwartością, akceptacją i miłością bez granic. Widziała wszystko jakie jest, bo była mistrzynią rozróżniania, w związku z tym była też mistrzynią nierozróżniania. Była w stanie na każdego się otworzyć i dać mu to, czego potrzebuje w danym momencie. Wystarczyło być otwartym na Nią, żeby tego doświadczyć.
Ten pies stał się z czasem takim papierkiem lakmusowym stanu mojego umysłu. Na przykład psy w zendo, albo dzieci pod zendo to była dla mnie naprawdę trudna sprawa, wyzwanie. Tak miałam, czasem mi się to nadal uruchamia, natomiast jak widzę psa i moją reakcję na niego, to od razu wiem, gdzie jestem. A teraz jak widzę psa to widzę Roshi w tym psie i widzę tego psa Nią jakoś. To wszystko się totalnie połączyło.
Oceniający umysł, który jest doskonałym narzędziem, które wypracowaliśmy przez lata ewolucji - mój działa bardzo sprawnie, ocenianie przychodzi mi niezwykle łatwo. Oczywiście staram się to zauważać jak najwcześniej, z tym pracować i używać adekwatnie. I tu pies przychodzi mi z pomocą....
Robię sobie też takie ćwiczenie, którego autorem jest Roshi, choć nawet o tym nie wie i nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. To jest ćwiczenie inspirowane Jej postawą, jej życiem. Robię je chodząc po ulicy: spotykam tam bardzo różnych ludzi, niektórzy wyglądają tak jak ja, to jest oczywiście wspaniałe, inni inaczej, albo bardzo inaczej. Patrzę na nich i staram się, zanim ich szybko ocenię, np. o rany, jakie buty, zobaczyć nie różnicę tylko różnorodność i ją docenić. I czasem mi się nie udaje i myślę sobie, o kurde, ale masz buty, ale zaraz pojawia się następna myśl „to wspaniale, że masz takie buty, że możemy mieć różne buty i że ja mogłam to dziś zobaczyć, dziękuję“. To narzędzie też służy mi do zobaczenia gdzie jestem jaki jest aktualnie poziom mojej akceptacji i otwartości. Teraz za każdym razem, gdy widzę coś dziwnego, co w moim modelu jest trudno akceptowalne, to widzę Małgosię z otwartymi ramionami i to mi pomaga. Obecność Roshi w moim życiu jest codziennością.
To co mnie fascynuje w Roshi Małgosi, w jej postawie, w relacjach z Nią, teraz coraz lepiej rozumiem i umiem to nazwać. Jest to dla mnie urzeczywistnione działanie, rozróżniająca mądrość, Wielkie Serce.
Ona sama była gejzerem różnorodności. Patrzenie na to umożliwiło mi zobaczenie i zaakceptowanie mojej różnorodności.
Kiedyś, jak byliśmy w Ameland, to Roshi Małgosia poprosiła mnie, żebym nazwała to, czego Ona mnie uczy. Co ja od Niej dostaję i jak bym mogła w kilku słowach o tym opowiedzieć? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, nie wiedziałam co powiedzieć. Odpowiedź pojawiła się jednak bardzo szybko. To, co ja od Niej dostaję, czego się od Niej uczę jest po prostu organiczne, taki organic zen. Takie z ziemi, takie na dotyk, na zapach, na smak - zwykłe życie. Takie organoleptyczne, każda moja komórka otrzymuje te nauki. Ja Ją widzę właśnie w taki sposób, bardzo złożona osobowość, która to totalnie akceptuje i ma z tym kontakt, jedność, urzeczywistnione działanie. To urzeczywistnione działanie i otwartość na to, co się pojawia, na wszystkie zjawiska i istoty towarzyszyła jej do końca. Widzieliśmy się z Nią, niektórzy z nas, 2 dni przed jej odejściem i byliśmy tego świadkami. Wszystko, co się pojawiało Ona przyjmowała z uśmiechem i była na to otwarta, czy przychodziła pani salowa, pielęgniarka, przyjaciel, rodzina. Po prostu była na to otwarta, obecna, tu i teraz.
Na koniec chciałabym jeszcze nawiązać do tego co powiedział Andrzej 49 dnia, zrobiło to na mnie wrażenie i pomogło uporządkować to co czuję. Była to metafora o pieczęci umysłu i odbitce jaka zostaje po jej odjęciu.
Pewnie w wielu z nas rezonuje ta metafora, która z pewnością wspaniale oddaje to, co ja czuję. Czuję się 100 procentową, doskonałą odbitką i wiem, że Roshi włożyła w to dużo wysiłku, żeby ta odbitka na każdym z nas była doskonała, w takim sensie, żebyśmy my zobaczyli i poczuli ją jako taką. Dlatego, że ona nas tak widzi, my też możemy siebie takimi zobaczyć - doskonali ze wszystkimi naszymi uwarunkowaniami. Dała nam takie piękne imiona, żeby oświecić nasze wewnętrzne piękno i nasz potencjał, żebyśmy zobaczyli, że mamy wszystko w zasięgu ręki.
Komentarze:
(Hania ) - A propos psa - przypomina mi się, jak Genno Roshi robiła takie bardzo duże anga w ośrodku wynajmowanym od Tybetańczyków na południu Francji. W tym ośrodku mieszkał taki bardzo stary pies, ogromny, strasznie chory, z wyliniałymi plamami, nie mógł wychodzić na dwór, bo nie miał siły, załatwiał się pod siebie. I leżał w korytarzu przy zendo, a my medytowaliśmy. Ten pies wył, strasznie wył, a my siedzieliśmy, wszyscy oczywiście w medytacji, każdy nieporuszony, wszyscy kamienne twarze. Pamiętam jak Roshi Małgosia wstała „Kurde, nie“, za nią Andrzej, za nią ja i przenieśliśmy tego psa, żeby mógł się załatwić, na trawie, z większą godnością. Była pierwsza, wszyscy siedzą, pies cierpi, trzeba mu pomóc. I wtedy pomyślałam, TAK, rzeczywiście, jak najbardziej, tak właśnie trzeba.
To jak w tej historii o mnichu i psie. To dłuższa historia, opowiem ją w skrócie. Był sobie mnich, który bardzo długo medytował, bo chciał osiągnąć oświecenie. Siedział na górze i nic nie mógł osiągnąć. W końcu się wkurzył, albo zgłodniał i zszedł do miasta. Tam akurat był targ, on zszedł na ten targ i nagle zobaczył psa, takiego jakiego właśnie Hania opisała przed chwilą, tylko jeszcze oprócz tych wyliniałych plam miał takie ropnie na skórze, rany z robalami i bardzo cierpiał. Gdy mnich zobaczył rzucił się, żeby mu jakoś pomóc, nie miał nic czystego na sobie, żeby wytrzeć jego rany, więc zaczął mu je wylizywać i w tym momencie osiągnął oświecenie. Był całkowitą jednością z tym psem, jego cierpieniem, ranami. Pies przemienił się w Buddę i wykonali szalony taniec szczęścia, tańczyli i tańczyli i jakieś dwie kobiety, które były na targu stanęły i komentują „ Patrz zwariował, z tańczy psem“.
Dla mnie jest ważna metafora tej pieczęci, że jak się ją odejmie to jest tam niby coś podobnego, a jednak inne. W kontekście tego co mówisz o różnorodności, to ja mam takie doświadczenie niezwykłe z Roshi, że ona oddawała nam naszą podmiotowość, to, co dla nas naturalne, te wszystkie wspaniałości, które my w sobie mamy. To nie jest tak, że wyskakiwały jakieś klony, kopie.
Ja właśnie o tym mówię, że po odjęciu tej pieczęci ja się czuję doskonałą pieczęcią, ja jako ja. I działałam jako ja. To, co przyswoiłam od Roshi to działa przeze mnie, przez moje narzędzia, moje uwarunkowania. Każdy jest inny, ale pies ma naturę Buddy.
Jak słucham tego, to nasuwa mi się refleksja , że to czym jesteśmy jest doskonałe, że nie potrzebujemy nic dodawać, żadnej zmiany, że w każdym z nas ta nieskończoność jest.
_________________________________________________
Mowa Dharmy
Ewy Tarasewicz
z komentarzami innych, sesshin Kazimierz 10.2014
Dedykowane kobiecie w Roshi Małgosi i wszelakim cudownościom dnia zwykłego.
Zwykły umysł jest Drogą.
Chciałabym podzielić się z Wami jak doszło do tego, że zostałam z Roshi, że z nią praktykowałam, praktykuję i że jest moim nauczycielem.
Zaczęłam dawno temu w Bodhidahrmie w ’84 roku, a rok później byłam w Przesiece, gdzie byli Roshi Genpo i Maezumi. Byłam z nimi na sesshin w ’85 i ’86 r.
Widziałam tam Małgosię. Wcześniej widziałam ją na ekranie. Jak zobaczyłam tam Małgosię, to wydała mi się bardzo piękna i b. mi daleka, była z innego kręgu, ja byłam nieśmiałą, młodą dziewczyną i to czym się zajmowałam to obliczaniem, ile płatków na śniadanie ugotować z Joasią Prendotą - byłyśmy tenzo śniadaniowym, i to był nasz największy kłopot.
Potem wyjechałam na 10 lat, praktykowałam zagranicą, byłam w Stanach. Praktykowałam z Eido Shimano Roshim, który jest z rodziny samurajskiej i takim właśnie był nauczycielem – samurajskim, co w naszej kulturze ma aspekt macho. To zetknięcie się z „machowatością” było dla mnie b.trudnym doświadczeniem. Ale to, co było tam ważne to to, że on pomógł mi jakby zbudować fundamenty domu, który budowałam w swoim życiu. To były b.silne fundamenty - poprzez trening, siedzenie, kinhin, orioki, to wszystko, co my tutaj robimy, tylko było coś tam, co dominowało, ta „machowatość”.
I jakoś uchroniłam się przed tym...
Potem poznałam Roshiego Jakusho Kwonga, który w tym czasie od ’87 zaczął też przyjeżdżać do Polski. Jego łagodność pomogła mi wejść do sanghi Kannon i tam kontynuowałam praktykę. Na fundamentach mojego domu zaczęłam budować ściany z jego pomocą. Było tam dużo własnej ciężkiej pracy i jego oddalenia, bo Roshi przyjeżdżał do Polski raz do roku. Wtedy było intensywnie, a poza tym trzeba było sobie radzić.
I powstawały ściany z jego pomocą, były tam jakieś otwory, okna, można było przez nie jakieś relacje z tym, co na zewnątrz nawiązywać. A potem w moim życiu osobistym zdarzył się duży kryzys, związany z wieloletnią relacją z moim partnerem, rozstaliśmy się. Bardzo to przeżyłam.
Wtedy po powrocie z zagranicy, jesienią ’97 r byłam w zendo w Wilanowie, gdzie spotkałam Małgosię, ale czułam się już umówiona z Kwongiem Roshim. Zaczęłam praktykować z nim. A jak się zaczął mój kryzys, zawaliły się ściany mojego domu, zatrzęsło się. I spotkałam kiedyś Małgosię na warsztacie ustawień hellingerowskich. Zobaczyłyśmy się tam, znałyśmy się już z praktyki i ona wyglądała jakby wiedziała, co mi jest. Nasza wspólna koleżanka powiedziała jej, że ja się rozstałam, ale to było takie zobaczenie mnie w tym, zobaczenie, że przechodzę przez jakieś fale, które próbuję zatrzymać. I że ona widzi to we mnie, ja patrzę na nią, ona patrzy na mnie, ja wiem, że ona wie, uściskałyśmy się. Zapytała mnie, musiałam wyglądać na b. potrzebującą pomocy, zapytała mnie, czy chcę się spotkać, porozmawiać. I spotkałyśmy się w Wilanowie.
Małgosia pomogła mi zobaczyć, że to wszystko jest ok - czuć się taką porzuconą, smutną, zrozpaczoną, ofiarą sytuacji. Te wszystkie przeżycia, które się we mnie pojawiały, aspekty przeze mnie przeżywane mogą być transformujące, takiego właśnie określenia użyła – transformujące. To, co się wydarza, bycie w tym, co jest, nie uciekanie od tego, tylko bycie w tym, przeżywanie tego, stawanie się tym, jest transformujące.
Przez parę lat próbowałam praktykować w obu sanghach – w sandze Kannon i Kanzeon, ale to było b.trudne, z czasem niemożliwe.
Zostałam z Roshi, bo ona mnie widziała, bo ona w swoim byciu osobą, spotkała się ze mną jak osoba, kobieta, jak piękna kobieta, która lubi być kochana, która kocha, która potrzebuje różnych rzeczy. Która ma zachcianki, jedzie na targ w Kazimierzu, żeby od tego konkretnego pana kupić różne warzywa albo kwiaty, które potem zawozi do zendo w Wilanowie, kupuje tutaj w Kazimierzu, bo są piękne, ale też dlatego, że tutaj nawiązała relację z kimś, kto sprzedawał jej na tym targu. Zero wstydu, a może czasem wstyd, ale urzekający, nie chowała swojego kobiecego piękna. Czasem w swoich zachciankach urzekała mnie.
Andrzej powiedział mi wczoraj jak kiedyś, za czasów PRL’u jechał do Paryża, żeby w konkretnym sklepie, na konkretnej ulicy kupić buteleczki z olejkiem patchoulli, które przecież na pewno były b.ważne i potrzebne. I to po prostu mnie rozczula, porusza, odciskuje się we mnie tym, że tak można, że nie ma innej drogi, że to jest ten przejaw siebie. Ale to „siebie” jest całkowite.
Na kobiecość można też patrzeć, że to jest jakaś perspektywa, ograniczenie, jestem kobietą, nie mężczyzną. Ale jeżeli akceptuję to w pełni, jak akceptowała to Roshi, to pociągnęło mnie to.
Ktoś puka? (słychać dźwięki) To dzięcioł. On sobie tam jest, ma jakąś sprawę, to jest tak, że Małgosia Roshi usłyszałaby go, pochylała się nad różnymi istotami, nad swoimi dziećmi, nad innymi dziećmi, nad swoimi wnukami, nad czyimiś wnukami. I ta codzienność, bycie sobą, ten olejek patchouli, który jest tak potrzebny, ubrania, które lubiła, ubrania, które nam dawała, tak jakbyśmy dostawali jakąś część tej skóry. I to był i jest drogowskaz, w którą stronę idę. Jak urządzać ten dom, w którym był bałagan, różne rzeczy miotały się. I Małgosia powiedziała mi, że tak może być, że tak jest...
Ten paradoks, ta kombinacja całkowitej zwyczajności i jednocześnie cudowności, to się wcale nie wykluczało w niej. Tak, to się w ogóle nie wykluczało, to bycie sobą, tą piękną kobietą, z wspaniałym uśmiechem, chcącą czegoś, pragnącą, mającą kaprysy, jednocześnie w nie zaprzeczaniu tego, w byciu w tym z chwili na chwilę. Po prostu było tak całkowite, było przejawem tej cudowności... I że była tak całkowita w tych swoich przejawach, jako ona, kobieta, to przestawało być oddzielone, odrębne, było cudowne, było doświadczaniem, że tak można, że nie ma innej możliwości i że to jest już wtedy przekraczaniem swojego ja. A jednocześnie, że to się pojawiało w tych drobiazgach jak szła, jak mówiła, jak się złościła, jak czegoś nie chciała przyjąć, a jednocześnie jak b.potrafiła coś przyjąć.
Mam też takie z nią doświadczenie, że prosiła mnie o shiatsu, to było wyraźne, że chce tego i to była jakaś wymiana. W tej relacji było też coś cudownego, że znikają te granice, odrębność. Czy też jak umawiałyśmy się na rozmawianie po angielsku. Prosiła mnie o to i była to wymiana. W takich drobiazgach, np w zauważeniu jak promień zaświecił na stole, była cudowność tego momentu, tej chwili...
Tutaj zatrzymam się, może macie jakieś komentarze, swoje doświadczenia, którymi chcielibyście się podzielić?
Andrzej Sensei– Powiedziałaś też, że to, co cię b.zaciekawiło to to, co kobieta może wnieść w praktykę.
E – Dokładnie, brakowało mi tego wtedy. Byłam kobietą, która poczuła się zraniona, potrzebująca, ofiara sytuacji, zobaczyłam, że to jest część mojej kobiecości, która nie jest wszystkim. Małgosia manifestowała to w sposób pełny i to mnie do niej pociągnęło. To jej przyjęcie, zainteresowanie, troska, nie kwestionowanie tego, co przeżywam.
AP – Czy ta umiejętność przyjęcia wynikała z cech kobiecych, czy z wielkości ducha, tak generalnie?
ET– Nie odpowiem czy z jednego, czy z drugiego. B.silnie czułam manifestację jej kobiecości, ale to nie była tylko kobiecość, ale człowiek, który przejawia się przez ten aspekt, nauczyciel.
AP– Niewiele jest takich osób, przy których każdy może się czuć sobą, czuje że może się zamanifestować kimkolwiek by nie był, nawet jak b.społecznie mógłby nie być akceptowany w danym środowisku.
ET – W mojej osobistej historii, ja w tym czasie tego b.potrzebowałam i ten jej przejaw to było, co mnie w niej spotkało, nas spotkało. Ale to było coś więcej niż to, szerzej - to jest jakiś aspekt, przez który mój, nasz nauczyciel się też przejawiał. I każdy z nas ma ten aspekt - jak jesteśmy mężczyznami, to mamy męskość.
Małgosia powiedziała mi kiedyś tak – jak już spotkałaś swoją kobiecość, to szukaj męskości w kobiecości. Chodzi o integrację – mamy jakieś aspekty, które są ukryte, mamy mniejszy dostęp do nich.
HJ – Małgosia dostała imię Dharmy Jiho – Współczująca Dharma.
ET– Z imieniem jest tak, że Małgosia jest Jiho, a ja Jiun – to, co mamy wspólne, to Ji, co znaczy współczucie. Jiun, to jest Współczujący Obłok. Czasem to są chmury burzowe, i wtedy jest transformacja, czasem to jest maleńki obłoczek, który daje cień i wytchnienie jak jest upał, a czasem jest deszcz rzęsisty.
Andrzej Sensei – Mnie poruszyło w specjalny sposób, co powiedziałaś i chciałbym jeszcze raz usłyszeć – powiedziałaś o b.specjalnej cesze Małgosi, którą różnie nazywamy – autentycznością, otwartością, miłością, każdy z nas to jakoś nazywa. Te wszystkie cechy składają się na obraz osoby cudownej. Jakbyśmy nie znali Małgosi, ktoś by nam tak ją opisał, to byśmy powiedzieli - to prawie niemożliwe. To cudowna osoba, naprawdę tak wszystko dająca, przyjmująca? Taka wrażliwa? Nie, niemożliwe. Na to ty mówisz, najbardziej cudowne było w tym wszystkim to, że to było takie normalne, nic nadzwyczajnego.
ET – I w tym kontakcie właśnie nic nadzwyczajnego. Jak zaczynamy opowiadać, to robimy coś nadzwyczajnego. A ten zwykły codzienny umysł, jest tą drogą. Myśmy tego doświadczali, że to jest możliwe.
Andrzej Sensei – Nie zawsze będąc świadomym, było się w tym jak w powietrzu. A dzisiaj tego powietrza nie zawsze tyle mamy i nagle zdajemy sobie sprawę, z dystansu możemy mieć jakiś rodzaj opisu, refleksji na ten temat. Refleksją, którą ty się ze mną podzieliłaś, że tą nadzwyczajną cudownością, która się gdzieś składa na portret osoby, o której mówimy, było paradoksalnie coś zwyczajnego. To jest dla mnie zagadka również duchowa. Te 2 światy...
ET– Są jednym.
OP – Ja mam takie poczucie, że to jest najgłębsza nauka, jaką od Małgosi intuicyjnie przyjęłam, trudno powiedzieć, że ją urzeczywistniam. To jest tak bardzo bycie sobą, że to jest aż nieuchwytne i staje się przejawem takiej zupełnej jedności z tym, kim się jest. I że to jest to, o co chodzi i to jest nieuchwytne. Byłam z kimś i ktoś powiedział o Małgosi - tam nic nie ma w tym,co ona mówi - bo tam nie ma nic dodanego. Jest coś tak oczywistego, naturalnego, prostego, a jednocześnie paradoksalnie nią będącego.
ET – To jest nie do powtórzenia. A jednocześnie to jej bycie odciska się w każdym z nas, tak to odczuwam i nazywam. Tak się odciska, że ja nie mogę nic innego jak tylko być sobą i to w ogóle nie będzie porównywalne. To jest ten ślad jej, ale bez śladu.
Używając metafory pieczęci, odciśnięcia - jest odciśnięte, ale nie jest identyczne z tym, co jest na pieczęci. I to jest jakaś tajemnica.
Taka zwyczajność...
PM – Palec wskazujący na to, jakim trzeba być, w relacji z Małgosią zawsze wskazywał b.mocno do środka mnie, do środka każdego z nas. To, co mówiłaś, nic pod tym stemplem się nie pojawia oprócz nas samych.
TJ – Mógłbym to nazwać w ten sposób, że Małgosia Roshi używając tego stempla oddawała podmiotowość każdemu z nas, najgłębszą podmiotowość, zrozumienie kim jesteśmy. A w chwilach zwątpienia, które ja miałem wielokrotnie na tej drodze, jej tajemnica była po I-sze nadzieją, że ta praktyka ma sens, nadzieją, którą ja wielokrotnie traciłem, i inspiracją, nadzieją, że odzyskanie siebie jest możliwe. Wątpliwości miałem wielkie, czy ból rodzenia się ma sens, ona wskazywała, że to ma sens. Nie dlatego, że to mówiła, tylko dlatego, że była, jaka była.
ET– Nazywam to dla siebie i z Roshi tak to nazywałam, zajmowaniem swojego miejsca, szeroko rozumianego – swojego miejsca w relacjach, uwzględnianie tych relacji, ale jednak bycie tym, kim jestem, to jest dla mnie to jej wskazanie, czy nie-ślad.
AP –Chciałabym spytać Andrzeja – ty najlepiej znasz Roshi, nie ma tak wiele nauczycielek, to jest I-wsze pokolenie – jak widzisz rolę kobiecości w drodze Roshi do bycia nauczycielem. Co z jej kobiecości pomogło jej?.
MW - Jaka była różnica?
Andrzej Sensei – Inna wrażliwość, inne priorytety. Mężczyźni wnieśli dyscyplinę w Zen, rygory, czasem żelazne, chociaż dużo mówią o empatii, empatii wtedy nie było. Pamiętam tego demona Genpo, który biegał z kijem i walił po plecach wszystko, co się dało. Więc ja to tak pamiętam, zupełnie inna wrażliwość, zupełnie inny świat się tworzył wokół. To był świat klasztorów męskich, męski sposób myślenia, energia męska. Pamiętam lata temu, kiedy Genno była już senseiem, zastanawiano się, co dalej i podczas medytacji oświęcimskich Roshi Bernie, Roshi Kwong, Roshi Junpu – brat Maezumiego Roshiego i 2 jeszcze sławnych nauczycieli, i w tym wszystkim idzie Małgosia, zakutana w te swoje chusty; idziemy, rozmawiamy, kiedy wreszcie Genpo da przekaz Małgosi - Genpo był nieobecny wtedy, miał swoje kryzysy małżeńskie, był totalnie wyłączony, czy w ogóle da przekaz. Na to Bernie powiedział – przyszłość Zen to są kobiety. Ktoś spytał dlaczego tak mówi, a on, że w Zen brakuje połowy. I ta połowa to jest energia kobiet, upraszczając to jest ta receptywność, zdolność przyjmowania. I tak się stało, już Genno jest taka delikatna, miękka, nie krzyczy, tylko słucha. Ale Małgosia od tej strony była jeszcze bardziej wyjątkowa.
Dziś na liście mailowej White Plum Sangha jest mnóstwo kobiet. Najciekawsze rzeczy robią kobiety. Nowe aspekty wprowadzają, są receptywne, z niebywałą wrażliwością, otwartością... zupełnie inna jakość życia.
...Bernie szturcha Junpo Roshiego i mówi – daj jej przekaz. Brat Maezumiego – dobra, i idziemy i on jej daje przekaz. Małgosia do mnie później mówi – ja przecież nie mogę tego zrobić. To nie tak. Powiedziała, że nie może tego teraz przyjąć. Nie chciała robić Genpo afrontu - w 2003 dostała przekaz, a to było ok 5 l wcześniej? w’98 czy w ’99 r?
Małgosia mówiła, że ma za silną energię kobiecą, brak jest jej czasami stanowczości, uważała, że musi zrównoważyć – trzeba mieć energię, która bierze i która daje (to co mówiła do Ciebie, Ewo). I ona miała to, potrafiła brać spokojnie i dawać spokojnie. W relacjach z ludźmi była zbyt delikatna, jakby nie umiała powiedzieć nie, i pracowała nad tym b.usilnie, coś tam czytała, pisała, zaczęło się coś zmieniać.
MW – Jej nauczanie objawiało się w różnych aspektach życia - ja z jednej strony wynosiłam to, jak super jest być sobą – to wydaje mi się ważne.
A druga rzecz – uczyliśmy się jak ona była w związku – wy jak byliście w związku – ważne nauczanie, kobieta zamężna.
Andrzej Sensei – Trudno jej było konfrontować się z różnymi ludzkimi reakcjami – zazdrością, wzgardą, ostracyzmem – że piękna kobieta, sławna, zajmuje się bzdurami, a nauczyciel powinien siedzieć na poduszce i nic innego nie robić. To był b.duży problem dla Małgosi jak wróciła do czynnego życia zawodowego, czy to jest w porządku, czy nie, czy was to zakłóci. Uczniowie mogą stracić poczucie, czy ona jest nauczycielem. Prawdziwy nauczyciel w filmach gra? autografy rozdaje?
Małgosia pokazywała, że wszystko się z sobą godzi, jedno i drugie są aspektami tego samego.
TJ – Męska energia to przede wszystkim ambicja, Małgosia pokazała, że to nie wszystko.
Andrzej Sensei – Jak się rozkręcała w graniu, gdy Lupa jej zaproponował udział w spektaklu, zastanawiała się jak uczniowie na to zareagują. Jej męki z tym, że uczniowie stracą poczucie tożsamości swojego nauczyciela.
PM – Dla mnie nauczaniem Małgosi było to, że nic nie zostaje poza, nic nie jest wykluczone. Każda rzecz z tych małych rzeczy była nauką – to jak Małgosia połączyła powrót do grania, wszystko jest na swoim miejscu. Dla mnie to zawsze był widomy znak urzeczywistnienia, że to działa, znak skutecznie urzeczywistnionej drogi.
Andrzej Sensei – To, co robiło największe wrażenie to, to że Małgosia na scenie po prostu była kwintesencją obecności. Wszelkie granie było zbędne. To wniosła do grania na scenie, Lupa podkreślał w rozmowach, że ona to wniosła, to jest jakość praktyki.
Do praktyki wniosła to, że można praktykować na scenie.
Kobiety nie emanują energią zwycięzcy. Są 2 aspekty – osiągnięcie czegoś zawsze jest takie samo - jak wejdziesz na szczyt, to widok będzie taki sam, droga może być różna. Małgosia uczyła przez samą drogę, bo uczyła przez delikatność, to już jest największe osiągnięcie.
Ale jeśli to masz – delikatność, wrażliwość, to przekraczasz siebie.
Nauczyciel jest wielki, kiedy jest autentycznym człowiekiem i z niego wszystko wypływa. Zapamiętałem, co powiedział kiedyś Osho – zapomnij o tym, co mówią nauczyciele, ważne jest jacy są, najważniejsze jest być z nauczycielem i po prostu przejmować widzenie świata, nauka nie idzie przez sutry, słowa, idzie przez bezpośrednie doświadczenie...
_________________________________________________
Mowa Dharmy
Paweł Mazurkiewicz
Masz to w sobie!
Chciałem się podzielić kilkoma rzeczami, które gdzieś mi się pojawiły w związku ze sprawami, o których rozmawiamy właściwie przez całe sessin.
A w dużym stopniu to o czym chcę powiedzieć będzie zahaczało o to, o czym mówiła Asia i Hania. Myślę, że to jest nie do uniknięcia, ponieważ jesteśmy w tej samej sytuacji. Perspektywy o parę centymetrów różne, ale mimo wszystko są podobne, bo sytuacja jest podobna.
Pierwsza rzecz na jaką się nadziałem, gdy zacząłem siedzieć z tym, że muszę dać jakąś mowę to totalna niepewnośc dotycząca własnej relacji z Roshi. Natychmiast pojawił się taki znak zapytania, w zasadzie to jaka ta relacja była. Na pewno nie była tak osobista jak wielu innych osób, bo ja nigdy w takiej relacji z Roshi nie byłem. U mnie to jest dokładnie relacja uczeń – nauczyciel. Nie przekroczyła tej granicy pewnie z powodu moich własnych ograniczeń. Roshi mnie zawsze bardzo onieśmielała. Piękna kobieta, mistrz Zen. Tak jak wiele osob przyszedłem do praktyki bardziej z desperacji niż inspiracji. Co zresztą miewało takie śmieszne efekty, a właściwie nieśmieszne. Kiedyś podwoziłem Roshi tutaj do Kazimierza i spędziłem te 2 godziny w takim trwożliwym przerażeniu, że powinieniem coś mówić... Mam wrażenie, że też wysiadła zmęczona z tego samochodu.
Tak naprawdę to jest to pytanie: „Czy ona mnie kochała?“. Byli inni, których może bardziej lubiła, czy mam prawo mówić o jakiejkolwiek relacji, bo przez to jestem gorszy lub mniej istotny . Tak siedziałem z tym przed Daisaną u Aśki i pomyślałem, że ją zapytam. Ona była blisko, to może będzie wiedziała: „ Co ta Roshi, lubiła mnie czy mnie nie lubiła?
I tak do mnie dotarło, że nie wiem i to, co jest interesujące w tym , że nie wiem to to, że próbuję złapać refleks światła. To moje ego próbuje znaleźć w tej sytuacji coś co będzie miało na własność. Mogę powiedzieć: „Proszę bardzo, tutaj mam certyfikat“. Ale to ego jest głodnym duchem, nie ma certyfikatu, który by mnie zaspokoił w tym momencie. Nawet gdybym miał ... ale przecież mam – została moim nauczycielem - ale nie, tu nie wystarczy, to jest głodny duch, tu nie ma końca. Jeżeli samemu z tego nie zdoła się wyjść, to nie ma końca, można taki refleks gonić w nieskończoność.
To jest innej kategorii waga, co teraz powiem , ale ostatnio widziałem, ktoś przyczepił kotu pointer laserowy do głowy. Kot miał z tego wiele zabawy. Ale w życiu myślę, że robimy sobie krzywdę, że chcemy mieć pewność, szczególnie w miłości, że coś będzie trwałe co trwałe być nie może.
Mi się przypomniałą taka rzecz. Musiało to być jakieś wiosenne sessin. Byłem na Daisan u Roshi czy może Doksan, świeciło piękne słońce,, Była jakaś 7.30 rano, Roshi wyglądałą przepięknie, pokój był przepiękny, były śliczne kwiaty w pokoju, wszystko błyszczało, każdy włos na głowie, wszystko się świeciło. Coś mi tłumaczyła, jakiś koan przeszedłem i coś się nowego otwierało. Jeśli to nie jest szczęśliwa zrealizowana miłość to ja nie wiem co jest? Miłość, która kiedy zostałem uczniem, dawała mi olbrzymią wiarę w siebie. Jak bardzo to było ważne zorientowałem się dopiero jak zmarła. To powietrze, ta woda, ta ziemia, na której przebywała zniknęła. Nie pójdę na Daisan, nie spotkam się ponownie.
Ja nie mam doświadczenia z wieloma nauczycielami buddyjskimi, ale mam takie wrażenie, że to było bardzo niezwykłe w przypadku Małgosi, że działała przez miłość, taką wszechogarniającą, żywiącą, oświetlającą wiarę w nas. Andrzej to nazwał parę dni temu, że każdy z nas mógł czuć się jak syn księcia. U mnie tak było, wchodziło się na Daisan i ona tam była dokładnie dla mnie. Nie mam żadnego słowa, żeby określić to miejsce, ale wierzę, że wszyscy przeżywali to samo.
A w momencie, kiedy to z mojej perspektywy zniknęło, ja sobie od tamtego czasu próbuję z tym faktem poradzić na różne sposoby. Oczywiście na jakimś najprostszym poziomie obudziło to we mnie ego, które powiedziało: „Hej, nie masz teraz nauczyciela, musisz się sam jakoś ogarnąć, Nie ma lekko.“. Jakimś pocieszeniem jest to, co sobie uświadomiłem. Był taki moment, Roshi zmarła , ja byłem Susho, był to moment, gdy ta całą wiara w siebie się wali i to, co mi w pewnym momencie bardzo pomogło, to to,że sobie w pewnym momencie uświadomiłem ,że Ona mnie na tego Susho wyznaczyła. Więc była to jakaś próba poradzenia sobie poprzez podtrzymanie tego. To paliwo szybko musí się jednak skończyć. Kiedy widzieliśmy ją 2 dni przed śmiercią ja byłem oniemiały pięknem tej sytuacji. Z każdym z nas zamieniła kilka słów. To co mi powiedziała to „masz to w sobie“, no bo to jest istota tego lęku, że to, co było, co Małgosia reprezentowałą zniknęło, odeszło, już tego nie ma. Nie ma i się nie wróci, a ja zostaję w tym świecie bez tego.
„Masz to w sobie“
„Co mam w sobie?“ Małgosię, wspomnienie Małgosi? To? Przez chwilę myślałem że o to chodzi, ale lipa, to nie działa.
Co ja wtedy zobaczyłm na tym łóżku? Ta forma była słabiutka, w sensie cielesnym tam już niewiele zostało, ale ja w tamtym momencie zobaczyłem urzeczywistnioną miłość, nieograniczoną, urzeczywistnioną miłość, mającą konkretne imię i nazwisko, ale przekraczającą to wszystko.
Więc myślę, czuję, mam plan na najbliższe 20 lat - że to co Małgosia urzeczywistniła to to co każdy z nas ma w sobie, czyli właśnie taką nieskończoną miłość.
Ksawery w trakcie pogrzebu powiedział, że Małgosia schowała się na zawsze w naszych sercach. To była najbardziej wzruszająca rzecz z tego wszystkiego, co tam się działo. Ja myślę, że to jest najprawdziwsza rzecz, na ten moment dla mnie, że Ona jest teraz w moim sercu i ja urzeczywistniając to serce urzeczywistniam to samo.
To chyba to czym chciałem sie z Wami podzielić...
« lista artykułów